środa, 19 lutego 2014

Azjata z charakterem ~inFinite



- Wiesz kto to jest? - Standardowe, głupie pytanie, na które udziela się głupiej i równie standardowej odpowiedzi. Jeśli ktoś nie jest znany przez prywatnych zabójców, to nie jest warty zabicia. A skoro ktoś pragnie jego śmierci... Oczywiście są takie sytuacje, gdy faktycznie cel nie jest znany zabójcy, ale to nie są sytuacje znane z sześciu lub siedmiu zer (o ośmiu nie należy tu już wspominać, gdyż są to działania wielkiego kalibru).
- Tak - odpowiedział Azjata.
Ubrany był w jasnoszary garnitur i czarne buty. Jego krótko przycięte włosy zostały postawione na sztorc, tak, że wyglądały jak kolce jeża. Miały czarny, wchodzący gdzieniegdzie w ciemnogranatowy, kolor. Pomieszczenie dokładnie lustrowały podobnego koloru oczy, umieszczone pod gęstymi, średniej długości brwiami. Jego skóra miała lekko brązowy odcień. Azjata miał nieodgadniony wyraz twarzy, pokerową minę.
- To Robert McGrath ukrywający się pod pseudonimem "Skipper" - uzupełnił swoją wypowiedź. - Dwadzieścia pięć milionów dolarów plus koszty. Zaliczka cztery miliony i milion na koszta.
- Dwadzieścia pięć?!? Inni oferowali mi dziesięć! - odparł siedzący naprzeciwko Azjaty mężczyzna po pięćdziesiątce.
- Ale mi to się uda, bo ja wiem jak to zrobić.
- Każdy tak mówi... - Gdy tylko mężczyzna skończył wymawiać te słowa, znalazł się w bardzo niezręcznej sytuacji zagrożenia życia przyszłych pokoleń. - Za tydzień pierwszy kontakt - powiedział drżącym głosem. - Oczekuję rezultatów...
Azjata z pogardliwym prychnięciem odrzucił Rockgutowi sztylet, który zabrał.
- Pozdrowienia od Wiewióra! - krzyknął Buck, a źrenice Azjaty zwęziły się. Koreańczyk opuścił pomieszczenie bez słowa, wybierając numer telefonu. Po zaledwie jednym sygnale w słuchawce rozległ się głos.
- Czego chcesz?! - Australijczyk po drugiej stronie lini był wściekły. - W pracy jestem!
- Ciebie też miło słyszeć, Parker...
- Za dziesięć minut będę wolny, teraz nawet się nie ruszę!
- Odebrałeś telefon...
- Bo od kolegi po fachu w takich sytuacjach odbieram. Kto?
- Nasz kochany Hipopotam.
- Ło korniszon! To masz zagwostke... Ja się nie wtrącam, twoje porachunki. Ale czego chcesz?
- Do kogo mam się zwrócić po sprzęt?
- Tylko namiary? Zoo w Central Parku, klatka lemurów. Dzisiaj, 15 - po tych słowach Australijczyk rozłączył się. Azjata wsadził telefon do kieszeni i wsiadł do Ferrari, w którym czekała ładna, acz lekko zaokrąglona w niektórych miejscach kobieta. Nosiła okulary, ubrana była w pudroworóżowy sweter, czarne rurki, na stopach miała wygodne, czarne glany. Rozwiązywała na telefonie sudoku.
- Ana, sprawdź, czy na moje szwajcarske konto wpłynęły cztery miliony - powiedział na wstępie, zasiadając za kierownicą i zapinając pas.
- Wpłynęły. Sprawdziłam zanim przyszedłeś - wiesz przecież, że wiem, kiedy mam sprawdzać. Głupia nie jestem.
- Nie jesteś - potwierdził niechętnie. Kobieta - Ana Leno - jego sekretarka, jak i najcenniejszy współpracownik. Poznał ją jeszcze, gdy nie pracował sam.  Była diabelnie inteligentna i miała niesamowity zmysł obserwacji. Często, gdy nie miał czasu lub chęci, robiła za niego rozpoznanie celu. Ufał jej w tym bardzo, choć zawsze sprawdzał jej informacje przynajmniej częściowo. W wolnych chwilach Leno zajmowała się grą w pokera. Bezproblemowo potrafiła pokonać nawet mistrza. Grała na stronach internerowych i zbijała fortunę (oczywiście czasami musiała przegrać, bo by zablokowali jej konto). Kilka lat temu Ana przeżyła gorący romans, jednak okazało się, że pokochała mężczyznę, który się nią tylko zabawił... Zaszła z nim w ciążę, a kiedy chciała mu o tym powiedzieć, nakryła go w łóżku z inną. Z zdrości, smutku i psychicznego bólu poroniła... Trzy miesiące potem zaczęła dla niego pracować.  -  Będę potrzebował informacji o Skipperze, jego najbliższych i o tym o czym nie wiem - powiedział i wcisnął gaz do dechy.


***
- Pamiętasz Marlenkę? - zapytała Ana Azjatę dwie godziny później.
- Kojarzę... To twoja przyjaciółka?  - odparł, pochylając się nad komputerem.
- Tak, spotykam się z nią jutro... Jest szpiegiem u Hansa... Zgadnij z czyjego ramienia? Ona jest dziewczną Skippera! - powiedziała.
- To świetnie, wybadaj ją... - Azjata spojrzał na zegarek. - Kurde! Mam półgodziny na dojazd do Central Parku! - krzyknął, złapał marynarkę i wybiegł z pokoju hotelowego. Odszukał swoje ukochane Ferrari na parkingu i wsiadł do niego. Z piskiem opon wyjechał na nowojorską ulicę i skierował się w kierunku centrum. Docisnął pedał gazu do podłogi i skupił się na drodze. Pięć minut przed piętnastą zameldował się z kupionym biletem przed klatką lemurów. Na wybiegu skakały dwie małpiatki.
- Głupie stworzenia, nie sądzisz? - powiedział ubrany na szaro (z wyjątkiem bardzo kolorowej czapki) młody mężczyzna.
- Julian?! - ze zdziwieniem wykrzyknął Azjata.
- Kope lat, kope lat. Przytyłeś! Jak możesz tak nie szanować tyłka swego?! Tożto wielce przeogromny megaskandal jest!
- Nie przytyłem... Po prostu w tych workach, w których kiedyś chodziłem, wyglądałem na kościotrupa - bronił się Koreańczyk, który faktycznie, był szczupły.
- Ze mną na dyskoteteki trzeba było chodzić! A nie cuda wywijać takie na treningach! - Julian udawał święcie oburzonego.
- Witajcie moje sweethearty! - dało się usłyszeć nowy głos. - Sorry Juluś za spóźnienie, gliny czepiły się za głośnej muzyki... Dobrze, że bagażnika nie otwierali...  Ah... On dzisiaj ze mną - sprawa pilna, chciał dobrgo sprzętu - powiedział wskazując na Azjatę.
- Julek załatwia cacka? Parker, oszalałeś? Ten łapówkarz bierze z czterdzieści procent więcej! - wykrzyknął Koreańczyk.
- Ty podrzędny małpoludzie! Obrażasz mnie! Pięćdziesiąt procent więcej - oburzył się Julian.
- Ja wiem, że jest skąpy jak mało kto... - zaczął Parker, jednak Julian mu przerwał.
- Pochwalasz mi!
- Ale zna się na swoim zawodzie. Jak chcesz, to on czołg ci sprowadzi razem z papierami i nikt go nie będzie szukał. - Spojrzał na Azjatę, który nie wyglądał na przekonanego. - Daję ci moje słowo, że dostaniesz to co chcesz i będziesz zadowolony!
- Pieniążki - wtrącił nagle Julian.
- Ah... Zapomniałem ci powiedzieć, że kasuje od minuty spędzonej z jego "wysokością"...
- Parker! Zabiję cię kiedyś! - uniósł się gniewem Koreańczyk.
- Zobaczymy kto będzie pierwszy... Co chcesz?
- Dwa Norinco 77B,  dwa Jericho 941 FL, dorzuć do tego jakiś dla damy. Wedle uznania coś cięższego kalibru... Karabin snajperski o dalekim zasięgu... Dwa noże bojowe... ASG shootera z tłumikiem.
- Przecież to cały arsenał! - wykrzyknął Parker.
- Tak, a niech mnie złapią, to wsadzę ciebie i Julka do więzienia - zagroził.
- Od ręki, pięćdziesiąt tysi. A powiedz mi, nielocie, komu zamierzasz sprezentować kulkę? - zapytał Julian.
- McGrathowi...
- Ale że kogo? - Julian wyglądał na zdziwionego, że nie Azjata chce załatwić kogoś nieznanego.
- Skipper? Coś ci to mówi?
- Czekaj... To ten transwescyta co się do mnie kiedyś przystawiał? - Białowłosy wzdrygnął się na to wspomnienie.
- Nie... To... - Parkerowi znowu przerwał Julek.
- Stop, cisza. Sam dojdę... Ten... No... Tancerz? Ten co tańczył w Step up-ie? Nie... To przecież był Łoś... Pingwin! Zabijasz tego człowieka, co ubierał się w te nietwarzowe czarności i białości! Tego co nasłał na mnie gliny, bo nie zaprosiłem go na imprezę? Ten idiotyczny idiota! Ile tam było towaru! I on o tym wiedział! - Julian nakręcał się. - Przekaż pozdrowienia.
- Kiedy mogę odebrać zamówione fanty?
- Jutro, ósma rano, hangar numer dziewiętnaście, lotnisko. Muszę lecieć, mam randkę... - powiedział Julian i już go nie było.
- Odprowadzę cię - powiedział Parker do Azjaty. Razem ruszyli w kierunku wyjścia. - Pamiętasz dziewczynę, o której ci opowiadałem?
- Tę, co ją o rękę poprosiłeś?
- Tę... Stwierdziłem, że nie będę jej okłamywał i powiem jej, o tym kim jestem.
- Wiesz co sądzę na ten temat - Azjata powiedział, odwracając się w kierunku Australijczyka.
- Wiem. W każdym razie, powiedziałem jej... A ona na to mi powiedziała, że wie, kim jestem i zastanawiała się, czy kiedykolwiek jej powiem! - powiedział ciągle zdziwiony tym faktem Parker.
- A to ciekawe! No i co dalej?
- Powiedziała mi, że to nic nie zmienia i zapytała, czy przeszkadza mi to, że jest złodziejką!
- A to się dobraliscie! Oczywiście, że ci prze… - zaczął Koreańczyk, ale Parker wszedł mu w słowo.
- No oczywiście, że mi nie przeszkadza! Ona jest aniołem zesłanym, by podtrzymać mnie na duchu! No może aniołem nie jest… Jest tysiąc razy lepsza niż Doris! - zachwalał swoją narzeczoną. Słysząc to, Azjata przystanął.
- Wiem, że szczęścia z kobietami nie miałem, ale jedno wiem. Nigdy w życiu nie porównuj żadnej kobiety do swojej byłej. Nigdy! Rozumiemy się? - powiedział grobowym głosem.
- Okej, okej! Rozumiemy się! To tak ją straciłeś? - zapytał z ciekawości, jednak odpowiedzi już nie usłyszał, bo jego rozmówca wsiadł do swojego Ferrari i odjechał. - Miło było cię zobaczyć! - zakrzyknął jeszcze za samochodem.

***

Następnego dnia rano Azjata odwiózł Anę na spotkanie z Marlenką, a sam ruszył na spotkanie z Julianem. Odnalazł odpowiedni hangar, który prezentował się niespecjalnie nowocześnie, jednak nie był bardzo stary, ani zniszczony. Wysiadł z auta i oparł się o nie. Czekał już od piętnastu minut, kiedy drzwi do hangaru otworzyły się, a kilkaset metrów dalej odrzutowiec toczył się po pasie w jego kierunku, by w końcu zniknąć w środku budynku. Azjata, kręcąc głową z politowaniem nad “wejściem smoka” Juliana,  wszedł do środka. Po chwili drzwi od samolotu się opuściły i wypuszczone zostały schody, po których zeszła atrakcyjna blondynka.
Miała krótko obcięte włosy. Ubrana była w czarne spodnie, białą koszulę i krawat. Przez ramię miała przerzuconą czarną marynarkę. Jej oczy były skryte za ciemnymi, przeciwsłonecznymi okularami.
- Gdzie Julian? - zapytał Azjata.
- Ciekawe pytanie. To ty chcesz załatwić Roberta? Sądzisz, że ci się uda? - uniknęła odpowiedzi.
- Kim jesteś?
- Ja? Pilotem, między innymi… Może inaczej, jaką odpowiedź chcesz uzyskać?
- Satysfakcjonującą - odparł na pytanie kobiety.
- To skąd mogę wiedzieć? - Azjacie nie podobało się to, że kobieta wyrażała swoje myśli głównie w formie pytań.
- Mniejsza z tym, gdzie jest Julian?!
- Pewnie na imprezie, podrywa laski, za co znowu mu się dostanie.
- Dobra, ale ja chcę moje rzeczy! - wykrzyknął wyprowadzony z równowagi.
- Mam je na pokładzie, zaraz przyniosę… Dla dziewczyny kupiłeś? Powiem, że Julian postarał się wybierając broń dla niej.
- Ana nie jest moją dziewczyną! - wykrzyknął wściekły.
- Na pewno? Czekaj… Ana? Ana Leno? - zapytała.
- Co? - zapytał zdziwiony, słysząc nazwisko swojej pracownicy. Kobieta odwróciła się i znikła w samolocie, po chwili wróciła z dwoma walizeczkami.
- To twoje dwa Norinco, wszystko pasuje? - powiedziała, otwierając je. Azjata obejrzał zawartość i wsadził oba pistolety do kabur po obu stronach bioder. - Wejdziesz ze mną po resztę? Tylko wytrzyj buty! - Razem weszli do odrzutowca, kobieta podała mu cztery inne małe walizki i jedną dużą.
- Jest wszystko. Papiery mają w środku? - zapytał.
- Tak… A tak z ciekawości zapytam, jak udało ci się zdobyć auto na rządowych rejestracjach?
- Mam swoje sposoby.
- To nimi chcesz zabić Roberta? Cóż, przekaż całuski Kowalskiemu!
- Co? - Azjata był na progu wytrzymałości - ta kobieta tworzyła coraz to nowe zagadki wokół swojej postaci, a prawi żadnej nie rozwiązywała.
- No chyba mogę pozdrawiać swojego brata! To odpowiedź na jedno z twoich pytań: Hanna Kowalska kłania się w pas i znika, bo musi iść nakrzyczeć na swojego chłopaka. Adios! - po tych słowach dziewczyna zaczęła się kierować w kierunku wyjścia z hangaru. Zaskoczony Azjata podąrzył za nią, spakował do bagażnika walizki i wsiadł za kierownicę. Chwilę później podjechało do niego sportowe Audi. Koreańczyk przyjął wyzwanie i oba auta ruszyły w kierunku bramy lotniska. Hanna była dobrą zawodniczką, ale jej auto nie miało szans z jego i to on wygrał ten wyścig.
Azjata wracał spokojnie ulicami do hotelu, kiedy nagle jego telefon zaczął dzwonić. Zaniepokojony, bo ten numer znała tylko Ana, odebrał wiadomość. “Ratuj, 64-ta, broń maszynowa”. Koreańczyka ogarnęła groza. Docisnął gaz do dechy, a jego umysł skupił się na jak najszybszym dojechaniu do celu i powtarzaniu słowa “Ana”. Sekundy zdawały się trwać minuty, minuty -  nieskończoność. Dozwoloną prędkość przekroczył kilkukrotnie, jednak nie liczyło się dla niego nic, prócz dojechania na miejsce i uratowania Any. Gdy znalazł się już na 64-tej ulicy, zostawił auto na środku ulicy, a z kabur wyjął swoje nowe nabytki. Z daleka było już widać miejsce, w ktorym odbywała się strzelanina - wybite szyby i trup na ulicy jasno dawały do zrozumienia, co się dzieje wewnątrz kawiarni. Wpadł tam i już z miejsca zastrzelił jednego z zaskoczonych napastników. Chwilę później był już ukryty za jednym z przewróconych stolików, które, na jego szczęście, miały metalowe blaty. Nagle po swojej prawej stronie dostrzegł napastnika... Szybko wystrzelił kulę w jego kierunku, a potem dopadł go i złamał mu kręgosłup. Przytrzymał ciało, obracając się w lewo i chwilę później w martwego napastnika zagłębiły się pociski. Lewą ręką zastrzelił dwóch innych atakujących. W kącie koło toalet dostrzegł zakładników pilnowanych przez kolejnych dwóch, a wśród nich Anę, której, na szczęście, prócz zadrapania i obitej szczęki nic nie było. Jego wzrok skupił się na zbirze, któremu zaciął się pistolet. Koreańczyk bezzwłocznie wykorzystał sytuację. Szybko puścił trupa robiącego mu za tarczę, po czym przeturlał się za kolejny przewrócony stolik, po drodze wypuszczając puste magazynki, zaraz też, gdy zdążył się ukryć przed strzałami, załadował nowe. Nagle usłyszał głos kobiety…
- Zostawcie tych ludzi, to mnie chcecie! - jakaś kobieta odwróciła uwagę pozostałych przy życiu mężczyzn. Azjata szybko zastrzelił jednego, podczas gdy kobieta kontynuowała... - Ja byłam szpiegiem i to ja odkryłam plan Czerwonego Wie… - urwała i osunęła się na podłogę - trafiła ją kula wystrzelona przez ostatniego z żywych napastników, który nie pożył zbyt długo - dwie sekundy później uśmiercił go Koreańczyk.
- Ana! Wszytsko dobrze? - zapytał, podbiegając do zakładników.
- Tak… Mar… Marlenka… Ona dostała! Co z nią?! - Leno nerwowo drgała. Azjata spojrzał na przyjaciołkę swojej pracownicy - nie wyglądało to dobrze…
- Zatamuj jej krwawienie, głupia!!! Tak, przytrzymaj tu! - warknął na Anę, a następnie wskazał na mężczyznę stojącego nieopodal. - Ty, pomożesz mi ją przenieść!
- Pogotowie już jedzie! - ktoś krzyknął.
- Nie ma na to czasu. Mówiłem coś! Zaniesiemy ją do mojego samochodu. Ana, uciskaj ranę! - Azjata i mężczyzna zanieśli ranną do Ferrari stojącego ciągle na środku ulicy. Koreańczyk wskoczył do samochodu i nawet nie zapinając pasów, ruszył.
- Do… Dokąd jedziemy? - zapytala Ana.
- Do Skippera.
- Co?! Ale jak oni…
- Nie - uciął temat Koreańczyk. Nagle doszedł go krzyk Any.
- Mamy ogon!
- Schyl się! Wyciągnij z walizek Jericho i mi podaj - gdy tylko skończył mówić, dało się poczuć wibracje, gdy samochód znalazł się pod ostrzałem. Ana szybko spełniła polecenie Azjaty. Po chwili samochód obrócił się tyłem do kierunku jazdy, a w kierunku kierowcy czarnego SUVa wystrzelono kilkukrotnie. Jedna z kul go trafiła i pościg został zneutralizowany.
- Czekaj.. Skąd wiesz, gdzie jechać? - zapytała kobieta, której powoli zaczęła wracać trzeźwe myślenie.
- Mam swoje tajemnice.

***

Poprzedniego dnia wieczorem w pewnej bazie trwało zamieszanie. Kilku pracowników usiłowało zlokalizować jednego z agentów, a sprawy nie ułatwiał im wrzeszczący nad ich głowami szef. Nagle do bazy wpadło dwóch mężczyzn, jeden wysoki i chudy, z śladami kobiecej szminki na kołnierzu koszuli i drugi, lekko pulchny i znacząco młodszy.
- Kowalski, Szeregowy, gdzie Rico? Wiem, że wezwałem was dwa lata po tym, jak nie jesteście już moją drużyną, ale oczekiwałem stuprocentowej frekwencji!
- Szefie… To jest stuprocentowa frekwencja, tak jakby… Już więcej nas nie będzie… - powiedział wyższy, Kowalski.
- Co to ma znaczyć, żołnierzu?
- Nie chcieliśmy ci mówić - Kowalski porzucił zwroty grzecznościowe i zwracał się do Roberta, jak do przyjaciela, którym był. - On nie żyje… Rico zmarł rok temu… Byliśmy z Mattem na jego pogrzebie.
- Co? - Skipperowi zabrakło słów. - Jak?
- Zginął w wybuchu samolotu. Identyfikowałem jego ciało… A raczej to, co z niego zostało - wtrącił się Matt - Szeregowy.
- Czy wy sobie robicie jakieś jaja?! Marlenka została odkryta, a wy mi tu wyskakujecie, że Rico nie żyje?! Zamierzaliście mi kiedyś o tym powiedzieć? Czy może to żart? Znowu sfałszował swoją śmierć? Tak jak w 99-tym?
- Szefie… Teraz naprawdę to zrobił… On nie żyje… Kamery zarejestrowały jak wchodzi na pokład, nikt nie przeżył tej katastrofy, nawet nie wszystkie ciała odnaleziono… Przykro nam, szefie…
- Dajcie mi chwilę… - powiedział Skipper i skierował się do kuchni, by zrobić sobie espresso. - Słuchajcie… Sytuacja jest taka, Marlenka szpiegowała Hansa, okazało się, że współpracuje z Czerwonym Wiewiórem… Planowali razem napad na duńską ambasadę, który miałby być przykrywką dla szmuglu kilkuset kilogramów koki… Na granicy miasta stoją od jakiegoś czasu jednostki policji i kontrolują, co jest wywożone z miasta… Potrzebowali czegoś, co odwróciłoby ich uwagę… Dzisiaj w południe dostałem notkę od Hansa, że wiedzą już kim jest Marlenka… Nie możemy złapać z nią kontaktu… Nie wiemy czy ona wie już, że oni wiedzą… - Skipper był bardzo zatroskany. Mężczyźni postanowili zrobić burzę mózgów na. “Jak można skontaktować się z Marlenką”...
Następnego dnia morale w bazie nie były za wysokie... Wszyscy byli niewyspani, zmęczeni, zniecierpliwieni, zmartwieni. Prawdę mówiąc, jedna osoba była wyspana - Matt... Jak to Skipper stwierdził, on był jeszcze za młody (na to Szeregowy się obruszył, ale fakt faktem, że w porównaniu do 20 letniego szpiega, 39 letni jest już starym wyjadaczem, który od dawna powinien siedzieć na emeryturze) i mało wytrzymały psychicznie, dlatego kazali mu iść spać.
Około dziewiątej trzydzieści rano miało jednak nastąpić gwałtowne ożywienie, które nie było spowodowane drugim półlitrowym kubkiem bardzo mocnej, czarnej kawy wypitym przez Skippera od szóstej... Powodem tego był esemes wysłany z telefonu Marlenki, który brzmiał "Marlena brudzi mi krwią skórzaną tapicerkę, wieziemy ją do Was Ferrari California T w kolorze azzuro california, dla prostaków szaro-niebieskim". Oczywiście zaraz zmobilizowano sztab medyczny i kilkunastu uzbrojonych po zęby komandosów.

***
- Wysłałaś? - zapytał Azjata.
- Tak... Jak już ci wielokrotnie mówiłam, głupia nie jestestem!
- Wiem to. Jak trzyma się Marlena?
- Trudno to określić, na pewno nie pomogło jej przenoszenie do auta... A to Ferrari to tak tylko w teorii jest czteromiejscowe... - Ana narzekała, by ukryć zmartwienie... Kula trafiła w bark dziewczyny i tkwiła gdzieś w jej ciele.  - Za ile będziemy na miejscu?
- Za pięć minut... Pamiętasz, jestem twoim ochroniarzem...
- Pamiętam... Ale dlaczego sądzisz, że oni nie poznają kim jesteś?
- Przecież sama wiesz, że nie poznają... Myślisz, że wiedzą jak wygląda każdy płatny zabójca na ziemi? - Koreańczyk zaśmiał się. Po kilku minutach zajechali przed automatyczną bramę, która rozsunęła się, pozwalając im wjechać do środka. Wychamowali na środku placu przed budynkiem. Tak jak spodziewał się tego Azjata, zaraz zostali otoczeni przez uzbrojonych komandosów.
- Na co czekacie! Pomoc jest porzebna! - powiedziała Ana, wysiadając. Nagle wśród zbrojnych dało się słyszeć szept przypominający w brzmieniu słowo "Kura"...
- Ana... - powiedział zdziwiony Kowalski. Leno poczuła uścisk w sercu, ale powstrzymała łzy i nie dała po sobie poznać, że obecność tego konkretnego człowieka w tym konkretnym miejscu zrobiła na niej wrażenie, ograniczyła się do syknięcia w kierunku Azjaty.
- Mówiłeś, że się rozpadli! - Pełnym głosem powiedziała - Głupcy! Jechaliśmy tu z centrum, a wy chcecie by się wykrwawiła?! Niech który tu podeśle chirurga!
- Ana, to naprawdę ty! - wykrzyknął Kowalski, jednak kontakt wzrokowy z Aną przerwał mu sztab medyczny, który zabrał Marlenkę. Do kobiety podszedł Skipper.
- Kto to jest? - zapytał, wskazując na Azjatę.
- To mój ochroniaż. Powiedz mi o co chodziło z tym atakiem na nią? Gdyby nie Jackie, byłoby ze mną i z nią kiepsko! Oczekuję odpowiedzi! - powiedziała i ruszyła ze Skipperem, a Jackie podąrzył za nią jak cień. W końcu na placu zostało tylko Ferrari i oszołomiony Kowalski.

***

Skipper zaznajomił Anę i Koreańczyka z sytuacją. Marlenka, która już się ocknęła, powiedziała im, że Wiewiór i Hans chcą wykonać całą operację następnego dnia. W bazie panowała więc krzątanina, część ludzi spała, część szykowała broń, jeszcze inni rozmyślali nad planem...
- Moglibyśmy część ludzi rzucić w pogoń za koką, a drugą zgarnąć Wiewióra i Hansa...
- Zostawmy to w cholerę!
- Kiedy oni będą transportować kokę, zaatakujmy ich bazę! - padały różne propozycje. W końcu Azjata nie wytrzymał.
- Spacyfikujmy bombę zanim dojedzie do ambasady i podrzućmy anonimowy donos o koce - powiedział znudzonym tonem.
- To takie prostackie! Każdy mógłby coś takiego zorganizować! - stwierdził Kowalski.
- Ale to ma sens! Wiemy jak Hans wcześniej podrzucał bomby - opłaca kloszarda... Trzeba znaleźć takiego o duńskim pochodzeniu... Kowalski zajmiesz się tym! - powiedział Robert.
- Ale z tym będzie tyle nudneh roboty!
- Żołnierzu! Rób co karzę!
- Ale, Szefie, kto rozbroji bombe? Przecież... Rico nie żyje... - powiedział Matt, a w pomieszczeniu zaległa cisza...
- Jackie zna podstawy... Ale dawno tego nie robił... A z bombami własnej roboty jest trudniej... - powiedziała Ana.
- Mogę się tego podjąć, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie dam rady tego zrobić... - powiedział Azjata
- Cóż...  Innej opcji nie mamy. Niech tak będzie - dalej Robert przydzielał zadania innym ludziom. W końcu kazał się rozejść. Ana wychodziła jako jedna z ostatnich, gdy zatrzymał ją głos...
- Ano... Czemu nie dałaś mj wtedy tego wytłumaczyć? - zapytał Kowalski.
- Nie mam ochoty o tym rozmawiać.
- To nie było tak jak mogło to wyglądać... W tamtym okresie dużo ćpałem... I popełniałem błędy... Ja naprawdę... - przerwało mu pojawienie się Azjaty
- Ano... Musimy porozmawiać. O! Kowalski! Twoja siostrzyczka przekazuje pozdrowienia i całuski - po tych słowach opuścił z kobietą pomieszczenie. W drzwiach mineli się ze Skipperem.
- Czy on ci nikogo nie przypomina? - zapytał Skipper. - Kojarzę go jakby z przeszłości, ale nie jestem w stanie przypasować nazwiska...
- Nie znam gościa, ale nie lubię go - odparł Kowalski.

***

Następnego dnia wszystko działo się bardzo szybko... Niewiadomo kiedy, a już znajdowali się w jednej z ciemnych uliczek koło ambasady Danii, czekając na człowieka, który miał przynieść bombę. W dwóch samochodach siedzieli Skipper, Kowalski i Azjata i Szeregowy. W końcu dojrzeli człowieka z wielkim plecakiem. Kowalski ze Skipperem ogłuszyli go, a Koreańczyk wyjął bombę z torby. Spełnił się najgorszy scenariusz - w jej konstrukcję wchodziło z czterdzieści kabelków...
- Oto odwieczny dylemat snajperów... Który kolor dzisiaj pierwszy? - skomentował sytuację Koreańczyk.
- Zielony - powiedział Kowalski.
- Fioletowy! - wykrzyknął Skipper.
- To nigdy nie jest fioletowy! Jak zginął Manfredi? Przeciął fioletowy kabelek! - stwierdził Kowalski.
- Ja i tak sądzę, że to różowy! - wtrącił się Matt. W międzyczasie Azjata wyciągnął nóż z pochwy i przeciął wszystkie kabelki. Okrzyk przerażenia wydobył się z krtani komandosów.
- Nie ma się czego bać. Patrzcie. Praktycznie zero elektroniki, te kabelki to tylko dla szpanu... Wiecie, przecinasz jeden, nic się nie dzieje, jesteś snajperę. A jeden musi być od wytworzenia iskry.
- Brzmi logicznie - stwierdził Szeregowy.
- I takie jest.
Do wybuchu nie doszło, półtorej godziny później dostali wiadomość, że Hansa zamordował Wiewiór, a on został już złapany, a transport koki się nie udał. Kowalski i Szeregowy poszli do sklepu po drugiej stronie ulicy.
- Pozdrowienia od Juliania i agenta Rockguta - powiedział Azjata do Skippera.
- Co? - zdziwił się adresat.
- Pozdrowienia.
- Czekaj... Powiedziałeś... Rico?! - wykrzyknął Robert McGrath, a Azjata imieniem Rico wystrzelił...


____________
Mam to szczęście, czy nieszczęście znać już Twoją opinię na temat tego opowiadania. Cieszę się, że się podobalo :D
Najlepszego B!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy