środa, 19 lutego 2014

Wszystkiego najlepszego!

Blackie!

Cała załoga Zagubionych Opowiadań chce złożyć Ci najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia, pomyślności, radości, tego czego sobie zapragniesz. spełnienia marzeń...
Tak, nie jestem dobra w pisaniu życzeń... Jestem beznadziejna... 
Tak więc życzymy Ci tego wszystkiego, czego Ty sobie życzysz, by wszystkie teksty były wyjustowane i byś miała jak najmniej roboty z nami.
Życzę Ci spełnienia w życiu prywatnym, bym czasami przestała gadać... Byś miała dużo prawdziwych przyjaciół... Tak właściwie to chyba wszyscy Ci tego życzymy :D
Uwaga! Teraz Twoje życzenie:
Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam, a kto? Blackie!

Zum Geburtstag viel Glück! 
Zum Geburtstag viel Glück! 

Zum Geburtstag liebe Blackie! 

Zum Geburtstag viel Glück!

Hoch soll sie leben, 
hoch soll sie leben! 
Blackie dreimal hoch!


Happy birthday to you! 
Happy birthday to you! 
Happy birthday, dear Blackie!

Happy birthday to you!


祝你在这特别的一天开心幸福,生日快乐!(Wszystkiego, co najlepsze w tym dniu. Wspaniałych urodzin!)



Joyeux anniversaire! 
Joyeux anniversaire! 

Joyeux anniversaire Blackie! 
Joyeux anniversaire!



Bonne fête à toi!
Bonne fête à toi!
Bonne fête!
Bonne fête!
Bonne fête à toi!






Prezenty!

Tak... Właśnie... Otóż... Me culpa. W starszych postach jest opowiadanie Andromedy napisane specjalnie dla Ciebie... Może, jak to będziesz czytać, będzie też moje... Opowiadanie Ali dostaniesz na skrzynkę... W ciągu Twoich urodzin powinno pojawić się też Maxa (!)... Kaji, Raptor... Drowned...
Sytuację wyjaśnię Ci, jak osobiście będę składała Ci życzenia (znaczy się telefonicznie...)
Mam nadzieję, że te, które dotrą, bardzo Ci się spodobają!

inFinite, Andromeda, Somebody78, Kaja Malfoy, Drowned in the sky, RaptorRed, Viridi Prati, Max




Piec do trumny ~Andromeda

Witaj.
Może nie będę oryginalna, ale życzę Ci szczęścia w życiu, żebyś nigdy już nie zaznała smutku, zdrowia, życia więcej niż 100 lat oraz czego tylko zapragniesz.
„We rarely grow when we’re happy. We grow when we hurt.” Mam nadzieję też, że w Twoim przypadku będzie odwrotnie, że ‘’dorośniesz’’ – wiesz, o co mi chodzi ;).
Dobra, to ostatnie było trochę dziwne, chyba, hah.



PIEC DO TRUMNY



ROSE
- Chcesz sfałszować swoją śmierć?
Nie dowierzałam temu, co właśnie usłyszałam. Mogłabym przysiąc, że nigdy nie posunie się aż tak daleko. Brakowało nam pieniędzy, to fakt, no ale to nie powód, żeby robić takie rzeczy. Przecież tyle razy mu powtarzałam, że to nic, że zwolniono mnie z pracy, że zdobędę nową i wszystko powróci na dawny tor – ale on był pesymistą, oraz człowiekiem szukającym rozwiązań. No ale, cholera, fałszowanie swojej śmierci już było przegięciem.
- Tak, kochanie – potwierdził mój mąż. – Mówię ci to już chyba po raz dziesiąty.
- I jak zamierzasz to zrobić?
Lukas udawał, że nie wyczuwa histerii w moim głosie. Uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic, po czym pogładził moje czarne niczym noc włosy.
- Już ci mówiłem – szepnął. – Znam człowieka, który się zgodził dla mnie udawać szaleńca… chociaż ta rola nie będzie jakoś szczególnie wielka. Ogólnie, to ten mój kolega zajmuje się braniem hajsu za siedzenie w więzieniach, dość krótkie zresztą, bo specjalizuje się także w szybkiej z nich ucieczce. Działa w ten sposób, że łapią jego, a ten, za kogo miał siedzieć ma spokój. Specjalnie dla mnie zgodził się wziąć udział w trochę innym… projekcie. Za darmo. Moja śmierć nastąpi podczas wesela Scarlet. Nie masz za dużo roboty – musisz tylko grać zaniepokojoną i pytać wszystkich, gdzie mogę być. Koło godziny dwudziestej trzeciej zjawi się Bezimienny, bo tak naprawdę nie wiadomo, jak ma na imię więzienny kolega, przerywając imprezę i wykrzykując, że jeśli wszyscy goście nie zejdą do piwnicy, umrę. To ja wybierałem z córką salę weselną, więc wszystko będzie idealnie. Gdy wszyscy znajdą się tam, gdzie się znaleźć powinni, Bezimienny w fartuchu lekarza wsadzi mnie, ale to w rzeczywistości będzie przebrana za mnie kukła – jak zrobiona, to już nie zdradzę – nie chcę, żebyś dostała ataku serca, wsadzi mnie do trumny z jasnego drewna, a następnie trumnę wpakuje do stojącego w piwnicy pieca. Wszyscy będą przerażeni i na pewno uwierzą w to, że odszedłem. Nikt nie będzie wątpił. Ty dostaniesz pieniądze z mojego ubezpieczenia, które mi przekażesz. Wyjadę z kraju, a ty za jakiś czas do mnie dołączysz. I tak jak ja, zrobisz sobie operację twarzy, ażeby cię nikt nie mógł rozpoznać. Zaczniemy nowe życie… Teraz wszystko jasne, kochanie?


Azjata z charakterem ~inFinite



- Wiesz kto to jest? - Standardowe, głupie pytanie, na które udziela się głupiej i równie standardowej odpowiedzi. Jeśli ktoś nie jest znany przez prywatnych zabójców, to nie jest warty zabicia. A skoro ktoś pragnie jego śmierci... Oczywiście są takie sytuacje, gdy faktycznie cel nie jest znany zabójcy, ale to nie są sytuacje znane z sześciu lub siedmiu zer (o ośmiu nie należy tu już wspominać, gdyż są to działania wielkiego kalibru).
- Tak - odpowiedział Azjata.
Ubrany był w jasnoszary garnitur i czarne buty. Jego krótko przycięte włosy zostały postawione na sztorc, tak, że wyglądały jak kolce jeża. Miały czarny, wchodzący gdzieniegdzie w ciemnogranatowy, kolor. Pomieszczenie dokładnie lustrowały podobnego koloru oczy, umieszczone pod gęstymi, średniej długości brwiami. Jego skóra miała lekko brązowy odcień. Azjata miał nieodgadniony wyraz twarzy, pokerową minę.
- To Robert McGrath ukrywający się pod pseudonimem "Skipper" - uzupełnił swoją wypowiedź. - Dwadzieścia pięć milionów dolarów plus koszty. Zaliczka cztery miliony i milion na koszta.
- Dwadzieścia pięć?!? Inni oferowali mi dziesięć! - odparł siedzący naprzeciwko Azjaty mężczyzna po pięćdziesiątce.
- Ale mi to się uda, bo ja wiem jak to zrobić.
- Każdy tak mówi... - Gdy tylko mężczyzna skończył wymawiać te słowa, znalazł się w bardzo niezręcznej sytuacji zagrożenia życia przyszłych pokoleń. - Za tydzień pierwszy kontakt - powiedział drżącym głosem. - Oczekuję rezultatów...
Azjata z pogardliwym prychnięciem odrzucił Rockgutowi sztylet, który zabrał.
- Pozdrowienia od Wiewióra! - krzyknął Buck, a źrenice Azjaty zwęziły się. Koreańczyk opuścił pomieszczenie bez słowa, wybierając numer telefonu. Po zaledwie jednym sygnale w słuchawce rozległ się głos.
- Czego chcesz?! - Australijczyk po drugiej stronie lini był wściekły. - W pracy jestem!
- Ciebie też miło słyszeć, Parker...
- Za dziesięć minut będę wolny, teraz nawet się nie ruszę!
- Odebrałeś telefon...
- Bo od kolegi po fachu w takich sytuacjach odbieram. Kto?
- Nasz kochany Hipopotam.
- Ło korniszon! To masz zagwostke... Ja się nie wtrącam, twoje porachunki. Ale czego chcesz?
- Do kogo mam się zwrócić po sprzęt?
- Tylko namiary? Zoo w Central Parku, klatka lemurów. Dzisiaj, 15 - po tych słowach Australijczyk rozłączył się. Azjata wsadził telefon do kieszeni i wsiadł do Ferrari, w którym czekała ładna, acz lekko zaokrąglona w niektórych miejscach kobieta. Nosiła okulary, ubrana była w pudroworóżowy sweter, czarne rurki, na stopach miała wygodne, czarne glany. Rozwiązywała na telefonie sudoku.
- Ana, sprawdź, czy na moje szwajcarske konto wpłynęły cztery miliony - powiedział na wstępie, zasiadając za kierownicą i zapinając pas.
- Wpłynęły. Sprawdziłam zanim przyszedłeś - wiesz przecież, że wiem, kiedy mam sprawdzać. Głupia nie jestem.
- Nie jesteś - potwierdził niechętnie. Kobieta - Ana Leno - jego sekretarka, jak i najcenniejszy współpracownik. Poznał ją jeszcze, gdy nie pracował sam.  Była diabelnie inteligentna i miała niesamowity zmysł obserwacji. Często, gdy nie miał czasu lub chęci, robiła za niego rozpoznanie celu. Ufał jej w tym bardzo, choć zawsze sprawdzał jej informacje przynajmniej częściowo. W wolnych chwilach Leno zajmowała się grą w pokera. Bezproblemowo potrafiła pokonać nawet mistrza. Grała na stronach internerowych i zbijała fortunę (oczywiście czasami musiała przegrać, bo by zablokowali jej konto). Kilka lat temu Ana przeżyła gorący romans, jednak okazało się, że pokochała mężczyznę, który się nią tylko zabawił... Zaszła z nim w ciążę, a kiedy chciała mu o tym powiedzieć, nakryła go w łóżku z inną. Z zdrości, smutku i psychicznego bólu poroniła... Trzy miesiące potem zaczęła dla niego pracować.  -  Będę potrzebował informacji o Skipperze, jego najbliższych i o tym o czym nie wiem - powiedział i wcisnął gaz do dechy.

HAPPY B-DAY ~Drowned

Blackie!

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Życzę Ci szczęścia (takiego prawdziwego, zdobytego z wysiłkiem), radości (szczerej), uśmiechu (w każdej chwili życia, a szczególnie w tych trudnych), miłości (mocnej, prawdziwej, na całe życia), a także żebyś potrafiła doceniać każdą sekundę swojego życia.
Enjoy, my dear!


-AAAAAAAAAA- około godziny dziesiątej przejmujący kobiecy pisk zawibrował w uszach czwórki skacowanych mężczyzn. Najszybciej kojarzący, wysoki, postawny dwudziestolatek o niebieskich oczach, szybko (prawie) wstał z kanapy i obijając się o wszystkie możliwe meble i szpeje dotarł do przedpokoju. Tam ujrzał dziewiętnastoletnią, niezbyt wysoką blondynkę, która z zimną krwią rozbrajała ostatnie z dwustu zabezpieczeń chroniących bazę komandosów przed wizytami nieproszonych gości.
Chłopak będąc w szoku wyjąkał tylko:
- Skąd ty...? Kim ty jesteś?
- Blackie Line- odparła dziewczyna z uśmiechem wyciągając rękę w kierunku bruneta. Ten z niepewnością malującą się na twarzy uścisnął drobną dłoń blondynki. Ku jego zaskoczeniu miała pewny, mocny uścisk.
- Przyjechałam na szkolenie komandosów.- dodała tonem jakby to wszystko wyjaśniało, wyminęła oniemiałego Skippera i weszła do następnego pomieszczenia. W progu zaczęła piszczeć, a wysokość tego dźwięku spowodowała wyłączenie się analizatorów głosu (i kilkuminutowe oszołomienie Skippera). Widząc wielką plazmę, Blackie domyśliła się, że weszła do salonu, aczkolwiek chwilę zajęło jej odnalezienie wzrokiem sofy i stolika wśród walających się wszędzie butelek po włoskim winie, Jacku Danielsie, czystej, a także puszek po smakowym piwie.

Operacja: ziemniak ~Kaja Malfoy

PINGWINY Z MADAGASKARU – OPERACJA: ZIEMNIAK


Król Julian delektował się właśnie mlekiem z kokosu, gdy nagle coś uderzyło go w tył głowy, zarazem odtrącając mu koronę z głowy. Rozejrzał się zdezorientowany dookoła, poszukując sprawcy, który przeszkodził w piciu napoju. Spojrzał w dół i zauważył… ziemniaka?!
Zrobił oburzoną minę. 
Zszedł z swojego pięknego tronu, kręcąc seksownie swoją sławną pupą. Schylił się ku ziemniakowi, a gdy chciał go ująć w dłoniach… Poleciał przed siebie do pingwinów?!
-MAURICE !!
Był wkurzony. Jak taki głupi ziemniaczek miał czelność strącić mu koronę z głowy?!
-Już idę… - rozległ się markotny głos wezwanego przez Juliana lemura. 
-Maurice! Jakiś ziemniak przerwał mi w piciu pysznego mleczka z kokosa!
Lemur parsknął śmiechem. Julianowi jednakże nie było niczego do śmiechu.
-Wybacz – zaczął Maurice. – Ale jak ziemniak mógł to zrobić? Latał?
-A żebyś wiedział! – oburzył się.

Obserwatorzy